niedziela, 11 grudnia 2016


EMERALD ICE




Pairing: 2min
Gatunek: angst, Minho POV, AU




***


Nacisnąłem wysłużoną klamkę i przekroczyłem próg jednego z moich ulubionych miejsc w tej metropolii, chroniąc się tym samym przed bezlitosnym skwarem zesłanym dziś przez niebiosa. Memu wejściu towarzyszył charakterystyczny i znajomy mi odgłos dzwoneczka, który zresztą ucichł zaraz, gdy z ulgą pozwoliłem drzwiom odgrodzić mnie od falującej prześwietlonym tonem barw i płynną dusznością scenerii lata w pełni. Zaalarmowany wdzięcznym podzwanianiem spowodowanym moim przybyciem, spomiędzy półek wychynął starszy mężczyzna, by zająć miejsce za ladą. Zatrzymał się jednak widząc, że to ja i tylko skinął głową na powitanie, by zniknąć z powrotem wśród długich rzędów swoich ukochanych woluminów. Byłem tu stałym bywalcem, wiedział, że sam doskonale sobie poradzę i zapewne utknę w jego antykwariacie na ładne parę godzin.
Historie zrodzone niegdyś z ludzkiej wyobraźni były bowiem obiektem mojej, bezgranicznej jak i wspomniana wyobraźnia, fascynacji. Potężne w barwności emocji, utkane w realia czasów lub przeniesione w nowe, specjalnie dla nich stworzone reguły, niezliczone światy. Nieokiełznane pomysły, a utrwalone na czymś zdawałoby się tak kruchym jak papier. I to za pomocą czego? Rzędów utkanych czyjąś wolą w konkretne sploty, swą czernią i rozmiarem niepozornych znaków umownych, dających każdemu łaknącemu tyle alternatywnych żyć, ile dusza zapragnie.
Prościej rzecz ujmując: kochałem książki. Przyznam, że nie raz patrząc na pana Parka całkowicie pochłoniętego swoją pracą przy układaniu i katalogowaniu skrupulatnie dobieranych do pobytu na tutejszych półkach książek, zastanawiałem się czy nie oglądam własnej przyszłości.
Teraz jednak pozwoliłem sobie przymknąć oczy i zrobić porządny wdech, by poczuć w nozdrzach ukochany zapach, będący mieszaniną kurzu, starego papieru i czegoś jeszcze: szczypty tajemnicy. Poczułem wzdłuż kręgosłupa znajomy dreszcz ekscytacji i skierowałem swe kroki w głąb przyjemnie chłodnego wnętrza, czując się jak wędrowiec powracający po długiej tułaczce do upragnionego domu, a równocześnie jak tenże sam podróżnik wystawiający dopiero stopę za próg świata, pełen zapału na początku swej przygody.
Krążyłem wśród długich rzędów półek, pozwalając by mój wzrok prześlizgiwał się po kolejnych zniszczonych grzbietach książek. Wiele z nich stało tu od lat, wciąż wiernie wyczekując na dłonie, umysł i serce chętne, by je przygarnąć i pozwolić zawartym w nich słowom ożyć po raz kolejny w meandrach wyobraźni czytelnika. Niektóre zamieszkiwały to miejsce od czasu, gdy jeszcze jako mały chłopiec przybiegałem tu po szkole. Nagle jednak moją uwagę przykuła niezwykle stara, a jednak nowa dla mnie, pozycja na półce tuż przede mną. Odruchowo wyciągnąłem dłoń i pogłaskałem opuszkami palców zniszczoną okładkę. Poczułem znajomy dreszcz ciekawości w piersi. Ileż rąk przede mną dotykało tego woluminu? Ileż postaci ludzkich sięgnęło po niego, jak i ja teraz to uczyniłem? Ostrożnie otwarłem książkę na losowo wybranej stronie uważając, by żadna z kartek nie wypadła, gdyż trzymałem w swych rękach naprawdę pokiereszowany przez czas i ludzi przedmiot.
Nagle biel zalała wszystko. Nie widziałem już półek ani podłogi pokrytej niegustowną wykładziną w rozmazane kwiaty. Nic już nie dostrzegałem wokół siebie. Czułem się, jakby ktoś rozlał mi w polu widzenia białą farbę, która pokryła wszystko, zabierając otoczeniu szczegółowość, a co za tym idzie moją orientację w przestrzeni. Własny oddech dudnił mi w uszach, obijając się echem po czaszce. Tak chyba musieli czuć się płetwonurkowie na dużych głębokościach, gdzie ciśnienie napiera na błony bębenkowe. Próbowałem się ruszyć, ale wszechobecna biel zdawała się trzymać mnie w swoich objęciach, bym pozostał dokładnie tam gdzie utkwiły moje stopy.
Po chwili, która mogła być wiecznością oślepiająca jednakowość zniknęła tak niespodziewanie jak się pojawiła, a moje zmysły zostały zaatakowane przez burzę bodźców. Mózg nie potrafił od razu poradzić sobie z interpretacją intensywnych barw i dźwięków. Zmrużyłem powieki i próbowałem zorientować się co się dzieje wokół mnie.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to niebosa nad moją głową. Ciemne, niemalże dławiące się mrokiem złowieszcze bałwany chmur zdawały się kłębić w miejscu, nie dając szansy na przedarcie się nawet najmniejszej stróżce słonecznej nadziei. Mimo iż ta wisząca nad światem złowrogą ciszą i gniewem ciemność sprawiała, że powietrze było parne i duszne, to jednak sceneria przesycona była dynamizmem i ciągłą niepewnością. Gdy już zarejestrowałem cały ten horror nad głową, skierowałem wzrok niżej i wtedy naprawdę przerażenie ścisnęło mi gardło. Oto miałem przed sobą przedziwne, przerysowane wręcz, zasłane karykaturami kształtów bezkresne pole. W miejscu gdzie stykało się ono z trwogą niebios, tam na dalekim horyzoncie, widoczna była mdła, a zarazem nad wyraz dobrze widoczna łuna. Niewyraźne kontury, które głaskała przenikającym, chłodnym blaskiem, okazały się być cierpieniem, krzykiem, śmiercią i rozkładem zaścielających spłakaną krwią ziemię ciał.
Wydałem z siebie nieludzki jęk i wreszcie udało mi się wykonać jakiś ruch, choć było to zaledwie drgnięcie. Za nim nastąpił jeden niepewny krok w tył. Na więcej nie miałem czasu ani sił. Po tym żałosnym wysiłku zostałem bowiem powalony na ziemię. Impet z jakim uderzyłem o podłoże wypchnął mi całe powietrze z płuc. Nie czułem bólu tylko ten ucisk gdzieś w środku i naglące przeczucie, że nie jestem już jedynym żywym uczestnikiem rozgrywającej się pyłem i niepokojącym światłocieniem dusznej tragedii wokół. Jak gdyby na potwierdzenie moich domysłów w polu mojego widzenia pojawiła się stopa odziana w ciężki, czarny but. Skupiwszy się na tym jawnym zwiastunie nagłej ludzkiej obecności podążyłem wzrokiem w górę, wzdłuż długiej szczupłej nogi, mając wrażenie, że moje biedne oczy zmagają się podczas tej podróży z czernią głębszą nawet niż mrok scenerii w tle. Całe odzienie przybysza nie zawierało bowiem nawet krzty koloru poza przejmującą barwą bezgwiezdnej nocy. A potem ujrzałem blade oblicze i zacięte pełne wargi i pomyślałem, że takie właśnie bywają noce pozbawione światła gwiazd – zimne niczym powietrze w zimowy poranek, ale zarazem tajemnicze niczym nowo otwarta, nieznana jeszcze książka. Takie lektury zwykle potrafiły zawładnąć moim sercem i umysłem na długie godziny. Teraz jednak zaduch naprawdę palił w gardło, niebiosa naprawdę grzmiały krwawiąc smutkiem, a ja musiałem w istocie siedzieć na wilgotnej, brudnej ziemi, gdyż czułem ją pod sobą wyraźniej niż niejednokrotnie papier starych woluminów pod opuszkami palców. Byłem też pewien, że spojrzenie emanującego dziwną aurą chłopaka przewierca mnie na wskroś, choć nie dane mi było nawiązać z nim kontaktu wzrokowego. Jego oczy skrywała grzywa kruczoczarnych włosów oraz cień jaki jedwabiste kosmyki rzucały na jego twarz.
Zadrżałem. Nie z zimna… Na pewno też nie ze strachu, gdyż pomimo całej swej chłodnej i mrocznej aparycji ten młody człowiek nie napawał mnie lękiem. Poczułem za to pod żebrami ukłucie zdenerwowania i lekki dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Czyżby to moja naiwna ciekawska natura odkrywcy nowych światów (choćby i do tej pory wołających do mnie jedynie z papieru i tuszu drukarskiego) wyzierała teraz ze mnie, pokonując oszołomienie i dezorientację?
Nie dane mi było analizować swych zachowań, motywów czy psychicznych reakcji ani chwili dłużej. Obok nas coś się poruszyło, drgnęło, a potem podniosło się do postawy stojącej i nagle ogromne cielsko górowało nad nami jedynie przez ułamek sekundy, zanim nie zamachnęło się, by zadać potężny cios. Moja podświadomość zarejestrowała wszystko niczym w zwolnionym tempie: przeraźliwy, zdecydowanie nieludzki ryk wielkiego monstrum, zbliżającą się nieuchronnie ku mej czaszce buławę najeżoną kolcami i zielony błysk ostrza wprowadzonego w ruch z niewiarygodną dla ludzkich możliwości szybkością.
Moje całe ciało spięło się w oczekiwaniu na impet uderzenia i ból, który powinien po nim nastąpić… Powinien, ale nie nadszedł. Zdałem sobie sprawę, że zasłoniłem bezwiednie w obronnym odruchu głowę ramionami, więc opuściłem je powoli i pozwoliłem sobie zerknąć w stronę pojedynczej stojącej tuż obok mnie postaci. Chłopak wyszarpnął jednym zwinnym ruchem długi miecz z nieruchomego cielska swego przeciwnika i obrócił się nieco w moim kierunku. Widziałem teraz jego profil, niczym zarys lądu we mgle malujący się przed spragnionym wreszcie twardego gruntu pod stopami żeglarzem.
Ignorując spostrzeżenie, że mój wybawiciel nie wyglądał bynajmniej na choćby trochę poruszonego tym, że zostaliśmy przed momentem zaatakowani przez stwora przypominającego trolla z baśni o mrocznych dziwach, zacząłem teraz dopiero głośno nabierać powietrza w płuca, próbując równocześnie wstać. On nie dostał nawet zadyszki. Stał tam, milczący i majestatyczny, samą swą obecnością wprawiając powietrze wokół siebie w drobne drżenia.
Kolejny głęboki wdech, uspokojenie kołaczącego pod wpływem adrenaliny i nadmiaru wrażeń serca i dotarło do mnie z całą mocą, że to już drugi raz kiedy czarnowłosy ocalił mi skórę. Cios, który powalił mnie na ziemię po przybyciu na to pole rozpaczy wymierzył mi właśnie on, usuwając mnie tym samym z zasięgu niszczycielskiej siły broni poczwary leżącej teraz ciszą pod naszymi stopami. W czasie, który ja poświęcałem po upadku na zapoznanie się z cechami wyglądu młodego wojownika, wróg wykorzystał by odetchnąć i ponowić zamach na moje życie. Na szczęście drugie cięcie było na tyle silne i precyzyjne, by powalić go już na wieki.
- Niczym dziecko we mgle – dobiegło mych uszu ciche prychnięcie, zwracając moją uwagę ponownie na mojego towarzysza. Schował miecz, czemu towarzyszył stłumiony szept stali. Wyprostował się, dodatkowo przydając swej sylwetce postawy dumnej i budzącej respekt.
- Przepraszam, ale gdzie… kim ty…
Słowa zdawały się wymykać z mojego uścisku w przypadkowej kolejności w korowodzie nieskładnych pytań. Wszystko dlatego, że chłopak właśnie pokonał niewielki dzielący nas dystans, stanął ze mną twarzą w twarz, przez co wreszcie dane mi było ujrzeć jego oczy. To właśnie wtedy, pod wpływem siły tych dwóch niezmierzonych ciemnych głębin utkwionych w mojej twarzy, moich źrenicach, mojej duszy, w tamtej ciszy brzmiącej pieśnią nieznanych mi dotąd tonów zatraciłem sens myśli i uczuć. Zapomniałem, o co chciałem go spytać i po co istnieję. W tamtych odmierzanych mym nierównym oddechem ułamkach wieczności tonąłem i nie chciałem wybawienia – dobrze mi było w kokonie utkanym z płaszcza bezgwiezdnej nocy tchnącej chłodnym, acz tak rozkosznie orzeźwiającym powietrzem.
Podczas gdy ja zgubiłem siebie, mój wybawca nie zamierzał pozbyć się zaciętej miny. Ja nie potrafiłem uchwycić choćby jednej z przepływających przez mój skołatany umysł myśli, podczas gdy on wydawał się zniecierpliwiony, poirytowany, zdecydowany nie przejmować się oczywistym kontrastem jaki tworzyła moja postać na tle scenerii i wydarzeń, w których uczestniczyła wbrew swej woli i logice.
Z trudem zdusiłem w sobie jęk. Dopadło mnie nagle zmęczenie. Byłem przytłoczony tym, że nie potrafię zrozumieć nic z tego co dzieje się wokół mnie. Część mnie starała się uczepić nikłej nadziei, że to tylko senna wizja, a moje ciało w rzeczywistości znajduje się nadal w tamtym antykwariacie, że pod stopami mam brzydką, wyblakłą wykładzinę w kwiaty, a przed sobą rzędy tchnących zapachem staroci półek z książkami. Cała reszta mnie natomiast skupiała się, z całych pozostałych mi jeszcze sił, na sylwetce przede mną.
Wnet na ułamek sekundy, który mógł być jedynie przywidzeniem szaleńca tkwiącego w środku ciemnej fantazji o bitwie w meandrach swego umysłu, oblicze towarzyszącego mi młodzieńca przeszyła jakaś silna emocja zmieniając wyraz jego twarzy. Zdawało się jakby promień słońca padł na brylantem skrzący się lód i poruszył jego zimno na tyle, że skuta mrozem przez wieki krystaliczna woda zaczęła topnieć. A potem tak szybko jak światło się pojawiło, zniknęło za ścianą z pięknej, ale na powrót niewzruszonej tafli lodowej.
- Musisz wracać - powiedział tylko. Ton miał stanowczy, ale głos spokojny.
Gdybym chociaż wiedział jak, pomyślałem z gorzkim grymasem. Nawet mnie tu nie chciano. Po co więc przybyłem? Jak to zrobiłem i jakże miałbym teraz wydostać się spod stropu mrocznych chmur i poświaty śmierci wokół mnie?
Wkrótce przekonałem się, że w tym świecie spokój nie trwał długo. Ciszę między mrokiem czarnowłosego i moim zagubieniem zmącił głośny świst, a zaraz po nim grzmot, wdzierając się w dziwnie intymną chwilę, którą dzieliliśmy. Niebiosa zaszlochały purpurą i ogniem, by w następnej chwili spłodzić chmurę dymu i pyłu, sypiąc iskrami na spłakaną krwią ziemię.
Spojrzałem spanikowany na mojego wybawcę odzianego w noc, by zobaczyć na jego twarzy gniew i determinację.
- Wracaj – powiedział, przewiercając mnie znów tym niezwykłym spojrzeniem. A kiedy widział, że nie wykonuję choćby najmniejszego gestu, by podążyć za jego życzeniem, zacisnął dłonie w pięści i krzyknął: - Nie trzeba było się tu pojawiać! Nie możesz tu zostać!
- Ja… - szepnąłem, ale zaraz musiałem odchrząknąć, gdyż głos postanowił odmówić mi posłuszeństwa. - Ja nie wiem jak się tu znalazłem.
Mój towarzysz odwrócił głowę w stronę poruszenia w chmurach, które przybierało na sile z każdą sekundą, i jakby nie przyjmując do wiadomości tego, co przed chwilą powiedziałem, zwrócił swe blade oblicze ponownie w moją stronę.
- Daj sobie spokój z przepowiednią, ona nas nie definiuje – przeczesał ręką kruczoczarne włosy, podczas gdy ja gapiłem się w niego z nierozumiejącym wyrazem twarzy.
O czym on w ogóle mówi? Czy nawet niebiosa mają pojęcie na temat tego, co się dzieje i po co tu jestem, a jedynym nieświadomym pozostaję ja – naiwny, brudny i zmęczony odkrywca światów utkanych ze słów i papieru?
Patrząc w nieskazitelne oblicze chłopaka ujrzałem nagle kątem oka to, co działo się za nim, a ten widok wybił mi z głowy wszelkie składne rozmyślania czy inteligentne dywagacje na temat „po co?” czy „dlaczego?”. Moje oczy musiały rozszerzyć się w niemej trwodze i zadziwieniu, gdyż czarnowłosy podążył za moim wzrokiem, a obróciwszy się w tamtą stronę zaklął cicho pod nosem.
Pewnie przebiegł mi przez głowę pomysł, by zasięgnąć wreszcie konkretnych informacji od jedynej żywej i znającej odpowiedź na cisnące mi się na usta nieskładnym tłumem pytania postaci, ale ta myśl szybko wyparowała z mego spetryfikowanego umysłu.
W jednej chwili niebiosa były mroczne i burzliwe, by w następnej chwili zapałać jaskrawą czerwienią i ogniem. Wśród tej gwałtownej scenerii, tuż nad ziemią, zdawał się materializować kulminacyjny punkt programu.
Spektakl ten wart był uwagi, wymagał wręcz powstrzymania się, mimo dezorientacji i trwogi, które budził, od najlżejszego ruchu powiek. Krwawa wrzawa żarzących się iskier, błysków i płomieni przybierała stopniowo ludzką postać, by ostatecznie uspokoić się na tyle, że mym oczom ukazał się kolejny wojownik. Jego sylwetkę ochraniała szkarłatna zbroja. Misterne wzory zdobień i wykończeń nadawały jej lekkości, choć stworzono ją niewątpliwie, by odpierała nawet najsilniejsze ciosy przeciwników. Mimo całej swej wspaniałości, to nie zbroja przykuwała wzrok na dłużej, a twarz przybysza. Jej rysy były bowiem idealnym odzwierciedleniem oblicza należącego do czarnowłosego młodzieńca stojącego obok mnie. Podobieństwo było tak uderzające, że wykluczało z miejsca wszelkie przymioty przypadkowości. Tym co w widoczny sposób odróżniało obu mężczyzn był kolor włosów, bowiem nowoprzybyły nosił długie, związane częściowo z tyłu głowy jasne pasma.
- Witaj, bracie – odezwał się. Jego oczy pałały szkarłatem, a wokół złotych kosmyków wirowały rozżarzone iskry, nie czyniąc jednak krzywdy postaci, wokół której kontynuowały swój niegasnący entuzjazmem taniec.
Oddech uwiązł mi w piersi na usłyszane słowa. Przymknąłem powieki. To wszystko nie dzieje się naprawdę… Dlaczegóż więc wydaje się przerażająco prawdziwsze niż całe moje dotychczasowe życie?
- Nie przywitasz się? - jasnowłosy wojownik podszedł bliżej nas. Jego usta wygięły się w kpiącą linię, dziwnie kontrastującą z idealnym kształtem jego warg. - Dalej jesteś nadąsanym niewychowanym chłopcem, jak widzę.
- Niepotrzebnie się fatygowałeś – spokojny głos lał ukojenie na moje rozdygotane w strachu wnętrzności. - On na nic Ci się nie przyda.
- Wręcz przeciwnie – odparł tamten, powoli się oblizując. - Przepowiednia nie mówi, który z nas ma być zamieszany w jego przybycie. Płynie w nas ta sama krew, braciszku. Moc rozpoznaje krew w odwiecznym tańcu starcia sił tego świata.
Z tymi słowami jasnowłosy uczynił dwa niemal taneczne kroki naprzód, wybił się do skoku i wyjmując w locie dwa ostrza, które dotąd spoczywały na jego plecach, wyprowadził cios wprost w mojego zaprzyjaźnionego z nocą towarzysza. Krzyk zamarł mi w ustach, ale chłopak nie dał się zaskoczyć. Zrobił błyskawiczny unik i skrzyżował swój miecz z orężem brata.
Nosili tę samą twarz. Jakże jednak różniły się te dwa oblicza. Czarnowłosy był spokojny, zadając precyzyjne uderzenia z niebywałą prędkością. Był niesamowicie zwinny, a mimo to złotowłosy sobowtór nie ustępował mu gracją, gdy wirował z dwoma ostrzami. Na jego ustach wciąż błądził przerażający w swej tajemniczości cień uśmiechu, a oczy błyszczały dalej ogniem i furią, jakich nie byłbym sobie w stanie nigdy wyobrazić, gdyby nie obraz malujący się przed mymi oczyma.
Strach sparaliżował mnie oplatając każdy mięsień w ciele. Patrzyłem urzeczony na korowód umiejętności, zwinności i gracji. Choć wokół świat zdawał się kończyć w błyskach ognia, głębinie mroku i kakofonii niewybrzmiałych krzyków umarłych, ja pozostawałem głuchy na to wszystko, zbyt skupiony na walce rozgrywającej się w moim najbliższym otoczeniu.
Widziałem tylko te dwie postacie wymieniające ciosy i nie spuszczające z siebie nawzajem spojrzenia, jakby równocześnie obliczające zamiary przeciwnika i wyprowadzające własny atak. Ich majestatyczny taniec przepełniony był smugą szmaragdu i szkarłatu, a za akompaniament służył mu jedynie złowieszczo piękny brzęk stali i urywane oddechy.
Był to niewątpliwie teatr śmierci, a mnie dziwny w swej naturze los postanowił posadzić w pierwszym rzędzie, bym nie uronił ani sekundy przedstawienia. Do mojego umysłu przez cały chaos, jakim był on ogarnięty przedarła się cicha prawda, iż czuję się bardziej zaczarowany niż przerażony, a przecież powinienem choć próbować skierować swe myśli ku ucieczce.
- Wiesz, że stawianie oporu nie ma najmniejszego sensu – syknął blondyn, krzyżując ostrza ze swym odbiciem lustrzanym, po czym szepnął: - Poddaj się, Taemin.
Uderzające podobieństwo. Rażący kontrast. Czerwień i zieleń. Odwieczny konflikt charakterów w tak równej mierze różnych od siebie, co podobnych ciałem.
Niespodziewanie ogniste spojrzenie przeniosło się na mnie, a ostrze właściciela tych pałających rządzą władzy oczu świsnęło w moją stronę. Nie zdążyłem nawet drgnąć. Ujrzałem tylko rękojeść krwistej barwy tuż obok swego policzka i szarpnąłem się gwałtownie w bok. Moich uszu dobiegł drwiący śmiech, równie dźwięczny co przerażający. Poczułem jak czyjaś dłoń chwyta pewnie za kołnierz mej koszuli, a potem nastąpiło mocne szarpnięcie w tył. Poddałem się sile napastnika, uzmysławiając sobie w następnej sekundzie, że to mój małomówny towarzysz powiększył właśnie mój dług wobec niego. Po raz kolejny nie pozwolił mi pozostać na linii ciosu wroga.
Tak. Byłem bezbronny jak dziecko. Taemin miał rację. Uzmysłowiłem sobie z całą mocą swą żałosną pozycję w obecnym starciu. Nie miałbym bez tego odzianego w płaszcz nocy chłopaka żadnych szans na przetrwanie. Wiedziałem to… i trwałem tam, gdzie jeszcze kilka minut wcześniej rzucił mnie, ratując przed pewną śmiercią, mój wybawiciel.
Tymczasem pieśń mieczy trwała, wzbijając się ponad pole walki wibrującym przenikliwym brzmieniem. Choć głosy obu ostrzy były zimne i metaliczne, razem splatały się w niepokojąco harmonijną kompozycję. Zadziwiające, jak ten utwór mógł być wygrywany tak idealnie, mimo że orkiestra nie posiadała dyrygenta z batutą. Kolejny obrót i znowu starcie dwóch sił narasta, a szkarłat zdaje się brać w posiadanie postać w czerni. W następnej chwili niepozorny chłopak nie pozwolił się stłamsić, wyprowadził w niepojęty dla mnie sposób wypad, który omal nie drasnął jasnowłosego w nieskazitelny policzek. Szmaragdowa poświata rozbłysła na nowo w całej okazałości, a zacięcie w ciemnych źrenicach, zdawało się ostrzegać, że nie należy lekceważyć ich właściciela.
Chciałem przełknąć ślinę, ale w moim gardle zdała się narosnąć jakaś uwierająca przeszkoda. Nie byłem pewien czy strach zaatakował mnie ponownie by, zainspirowany pojedynkiem na miecze, zawalczyć we mnie z zafascynowaniem. Nie wiedziałem, gdzie jestem, kim są owi walczący osobnicy. Nie potrafiłem nawet odgadnąć, czy lepiej dla mnie by zwyciężyła czerwień czy zieleń. Czy było w ogóle jakieś „lepiej”?
Wtem między walczącymi nastał impas. Ostrza zaśpiewały swymi zimnymi głosami, gdy starły się w próbie sił. Teraz nie liczyła się ani prędkość w jaką każdy z nich potrafił wprawić swoje oręże, ani zwinność, której żadnemu z nich przecież nie brakowało. Nagle wszystko sprowadziło się do potęgi drzemiącej w mięśniach dwóch smukłych ciał. Były to jednak tylko pozory, gdyż nawet ja tkwiący w zawieszeniu pomiędzy strachem, a fascynacją, otoczony mrokiem i wojną tego dziwnego świata, byłem w stanie dostrzec iż prawdziwy pojedynek toczy się na innym polu. Dwie pary oczu mierzyły się zaciekle, w przerażającym skupieniu wpatrując się jakby we własne oblicze, a jednak widząc w tym drugim uzurpatora, wroga. Para umysłów tak do siebie podobnych, a zarazem tak różnych toczyła bój, jaki wymykał się mojemu pojmowaniu. Nie miałem pojęcia co zadzierzgnęło w tych bliźniaczych sercach nienawiść o tak wielkiej niszczycielskiej sile. Mogłem tylko słuchać niejasnego przeczucia kiełkującego gdzieś wewnątrz mojego sparaliżowanego jestestwa, że odgrywam w tym konflikcie jakąś rolę. I niepojętym zdawało się, iż ja, przeciętny, nudny człowiek trzymający wiecznie nos w książkach mogłem znaczyć coś dla tych przerażających pięknem i mocą istot.
A jednak byłem tu. Czułem jak duszne powietrze drapie mnie w gardle, a kolejne oddechy nie przynoszą spodziewanej ulgi. Czułem pieczenie w prawej łydce, gdzie nadziałem się na ostry kamień; kość ogonowa promieniowała bólem, który po zderzeniu z brudną od krwi i potu ziemią początkowo zepchnięty był na dalszy plan, a teraz zaczynał wygrywać z moim oszołomieniem i przedzierać się do świadomości. Z pewnością byłem tu i duchem i ciałem, choć nie miałem pojęcia gdzie owo „tu” się znajduje.
Zresztą to już nie miało znaczenia. Liczył się tylko ten zwinny wojownik spowity szmaragdową poświatą, który mimo pozornego zimna, był w sercu wrzącym wulkanem, którego żar przebłyskiwał przez mroźną taflę lodu. Wulkan ten emitował blask cieplejszy i jaśniejszy niż cały ogień i iskry, którymi dysponował drugi bliźniak. Widziałem to wyraźniej z każdym wirującym unikiem i ciosem, z każdym gestem tchnącym precyzją i emocją. Jakże mogłem jeszcze przed minutą zastanawiać się komu kibicuję całym sobą?
Nim zdołałem odszukać siebie w skomplikowanym labiryncie splątanych uliczek emocji, nim spadło na mnie to odkrycie – jasne i krystaliczne – poczułem kolejne szarpnięcie spowodowane czyimś mocnym uściskiem. Ognisty wojownik trzymał w żelaznym splocie palców materiał ubrania tuż przy moim gardle. Poczułem jak stopy odrywają się od jęczącej od nadmiaru horroru ziemi i próbowałem rozpaczliwie utrzymać się jeszcze na koniuszkach palców, gdy szkarłatna poświata zadrżała z furią.
- Zdobędę to czego pragnę, tym czy innym sposobem – tu zwrócił swe oblicze w stronę brata, który podnosił się na nogi, dysząc już całkiem słyszalnie. Udało mu się przyjąć wyprostowaną postawę, choć nawet ze swojej beznadziejnej pozycji dostrzegałem, jak dzielnie walczy z udręczonymi mięśniami, by się nie zachwiać.
- Słowa przepowiedni nie mówią, że musisz żyć, bym posiadł to co mi się należy – złowieszcza wypowiedź zagrała w moich uszach, wdarła się do serca i zmroziła krew w żyłach, choć rozum podpowiadał, że żar bijący od tamtego powinien stopić już dawno moją skórę. Nie czułem bólu, tylko tę straszliwą udrękę na myśl, że mój czarnowłosy przyjaciel zginie z ręki brata zaraz po tym jak moje nieruchome ciało podąży na spotkanie z brudną ziemią, a do rzeki krwi ją zdobiącej dołączy i szkarłat mojej życiowej esencji.
- Nie!
Okazało się, że po raz kolejny w ciągu mej niezwykłej eskapady do świata koszmaru, nie doceniłem Taemina. Jego determinacja nie znała granic. Nie przejął się bowiem bólem, zmęczeniem, ani przewagą siły przeciwnika. Ruszył na niego z niczym niezamąconą zwinnością i szybkością, wprawiając drobinki powietrza wokół siebie w szmaragdowe drżenie, choć jeszcze przed chwilą byłem świadkiem jak ledwie trzymał się na nogach.
Świsnęły ostrza, stal zaśpiewała ponownie. Nie miałem pojęcia jak mogę pomóc szmaragdowi pokonać szkarłat. Byłem jedynie pewien, że niczego bardziej nie pragnąłem podczas całej mojej dotychczasowej egzystencji. Czarnowłosy nie dawał swemu bratu przejść przez swoją linię obrony, blokując, wirując, unikając zimnego śpiewu czerwonego miecza.
W pewnym momencie jednak złotowłosy bliźniak posiłkując się nieczystym zagraniem, zdołał zmylić mego przyjaciela. Mocnym ciosem prawego ramienia odepchnął Taemina, robiąc przy tym zwrot i od razu druga ręka oprawcy, uzbrojona w zimną stal, wymierzyła cios we mnie.
- Taemin – usłyszałem własny zachrypnięty szept.
Tylko to jedno słowo. Cały świat. Jedyny sens.
Poczułem w swojej dłoni chłodne palce, a moje pole widzenia przesłonił mrok czarniejszy niż najgłębsza ciemność. A potem...
Cisza. Oddech. Cisza.
Otworzyłem oczy. Nie pamiętałem nawet momentu przymknięcia powiek. To musiał być bezwiedny odruch mego gotującego się na śmiertelny cios ciała. Tyle, że ten nie dosięgnął zamierzonego celu. Owszem, leżałem na ziemi, ale nie była już brudna i wilgotna od krwi. Spojrzałem w lewo. Podłogę wokół zdobiły wyblakłe, rozmazane kwiaty. Nigdy nie poczułem tak ogromnej, irracjonalnej radości na widok czegoś tak brzydkiego. Skierowałem wzrok w stronę sufitu. Nade mną górowały rzędy półek przytłoczone ciężarem niezliczonych książek, a powietrze wierciło w nozdrza drobinkami nagromadzonego przez lata kurzu. Wziąłem głęboki oddech, wdychając znajomy zapach starego papieru, ignorując potrzebę kichnięcia. Miałem wielką ochotę dać się zawładnąć mieszaninie emocji, które wciąż we mnie buzowały. Nie wiedziałem czy góruje przemożna potrzeba wariackiego śmiechu czy spuszczenia szczerej tamy gorących łez. Mój stan wskazywał jasno, że wszystko czego byłem świadkiem naprawdę mi się przydarzyło. Wspomnienia intensywnością paliły mój rozum, ale on wciąż walczył o ostatnią odrobinę logiki i normalności, zupełnie jak rozbitek, który dryfując chwyta się z nadzieją kawałka zbutwiałego drewna, choć wokół szaleje bezlitosny ryk sztormu. Czy to wszystko było snem?
Poruszyłem się z zamiarem wstania, ale w tej samej chwili zamarłem, a serce przeszył ucisk boleśniejszy niż wszystko, z czym dane mi się było dzisiaj zmierzyć. Palce mojej prawej dłoni zacisnęły się bowiem wyczuwając zimną jak lód skórę na mojej własnej. Przełykając głośno ślinę. Równocześnie wiedząc co zobaczę, a zarazem nie dając po temu wiary, obróciłem powoli głowę w prawą stronę.
Nieruchome, szczupłe ciało przyozdobione w ulubioną barwę nocy spoczywało zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Jak ja wcześniej kontrastowałem z mrocznym gniewem nieba, krwi i pyłu, tak teraz ten emanujący niestrudzenie charakterystycznym spokojem młodzieniec odznaczał się czernią na wzorzystej fakturze podłogi. Oczu nie dane mi było dostrzec, gdyż znów pokrywał je cień rzucany przez kruczoczarne jedwabiste pasma włosów, które leżały teraz rozrzucone w nieładzie na bladych policzkach chłopaka. Wyglądał zupełnie jak wtedy, gdy pierwszy raz go ujrzałem. Z tą różnicą, że wiedziałem iż teraz jego powieki muszą być przymknięte, a ust nie wiąże już zaciętość i niezłomność charakteru Taemina. 
Cicha, zimna niczym szmaragdowy lód łza spłynęła po moim policzku, by zmieszać się z ciemną plamą, szybko przykrywają coraz więcej bladych roślinnych wzorów pod nami, a która brała swe źródło w spowitym w płaszcz nocy ciele mego przyjaciela.



***

Cóż mogę Wam powiedzieć, teraz gdy jesteście po lekturze tego opowiadania? Może po pierwsze: Proszę, nie bijcie? Tak, wiem, wiem, pół roku niemocy i kiedy w końcu kurek z weną się odkręca skrobię angst :x Na swoją obronę mam tylko to, że Taemin przyszedł do mnie pewnego dnia spowity w zieloną poświatę i nakazał mi kategorycznie spisać tę opowieść. Nie miałam wyboru, choć od pomysłu do realizacji, a zwłaszcza do ukończenia upłynęło parę miesięcy. 
Mile widziane komentarze, gdyż to opowiadanie jest dla mnie bardzo ważne (pierwszy 2min angst, pierwszy poważny one-shot, pierwsze opowiadanie po prawie pół roku przerwy w pisaniu). To chyba tyle mojego ględzenia. Dziękuję, że przeczytaliście ^_^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz