O ZACHODZIE SŁOŃCA
Pairing: JongTae
Gatunek: fluff, Taemin POV, miniaturka
***
Stoję przed twoimi drzwiami. Od kilku minut, które wydają się przepastną wiecznością, wpatruję się tępo w delikatne linie, tworzące znajomy deseń na połyskliwym drewnie przede mną. Sam nie wiem, co się ze mną dzieje, ale nadmiar długo tłumionych emocji zdaje się kotłować we mnie, niczym wezbrana fala na morzu, gdy niechybnie nadciąga sztorm.
Nagle gdzieś w okolicy mego kołaczącego serca niecierpliwość wystrzela impulsem, wędruje wzdłuż kręgosłupa, przeszywa całe moje ciało, by ostatecznie zakłuć delikatnie w opuszkach palców. Wzruszam spiętymi ramionami, jakbym chciał strzepnąć z nich całą tremę i irracjonalne zdenerwowanie, które opanowało mnie, kiedy moje stopy odmierzały jeden stopień za drugim w drodze tutaj, niczym mosiężne wahadło starego zegara. Trudno mi pojąć, dlaczego nie potrafię się poruszyć, czemuż to jak głupiec odwlekam upragnioną od tylu dni odrobinę szczęścia, jaka czeka na mnie za zasłoną z drewna i politury, za zgrzytem zamka i echem naciskanej przez ukochaną dłoń chłodnej klamki. To samo zdenerwowanie sprawiło, iż moja własna dłoń zawisła właśnie w powietrzu, w połowie drogi między rozbieganymi myślami, a chęcią zobaczenia już twej twarzy. Nareszcie udaje mi się jakoś wyjść z odrętwienia, widać zwycięża przemożna chęć zatopienia się w odmętach twych ciepłych źrenic. Pozwalam posłusznej dłoni ożyć i rozlega się odgłos pukania. Drżę na ten dźwięk, który wdziera się do mojego, wciąż jeszcze przeładowanego mglistymi obawami umysłu, zaskoczony jak bardzo przed chwilą pogrążyłem się w sobie, odcinając dopływ wszelkich zewnętrznych bodźców.
Nasłuchuję, wyczekuję… nie, p r a g n ę już twej bliskości. Jak mogłem jeszcze przed chwilą w ogóle się wahać, zadaję sobie pytanie, w momencie, kiedy zasłona znika i w progu zastaję promienny obraz mej miłości. Spoglądasz na mnie z tą specyficzną dla siebie serdecznością, która jak zwykle promieniuje z twych oczu, wpada świetlistym promieniem słońca przez otwarte w zdumieniu okna moich źrenic, rozpala blask w tęczówkach, który następnie płynnym bursztynem przelewa się do mojego stęsknionego serca. Od samego spojrzenia czuję się upojony obietnicą życia.
Nie dajesz mi dłużej samolubnie gubić się w swoich własnych odczuciach. Chwytasz mnie za rękę i wciągasz do środka, zamykając za nami drzwi. Za ich pojedynczym skrzydłem zostaje ponury świat, oceniający ludzie, wszelkie przeciwności… i moje własne obawy. Wkraczając do twojego pokoju zdaję się przekraczać magiczną barierę, za którą nie istnieje nic i nikt prócz nas.
Nie ma potrzeby się bać, jestem u twego boku, zdaje się szeptać przystojna twarz przede mną. Istotnie, przy tobie czuję się bezpiecznie, choć zanim cię poznałem, nie wiedziałem nawet, że to poczucie było mi potrzebne do życia niczym to powietrze, w którym tańczą teraz drobinki kurzu, a które wdycham z upodobaniem i ulgą.
Bez żadnych oporów daję się zaprowadzić na środek pokoju. Stajesz przodem do mnie. Za twymi plecami dostrzegam mimowolnie szary cień wygodnego łóżka, w którym nie raz już znaczyłeś na mym ciele sekretną mapę ciepłem odciskanych pocałunków i dotykiem malowanych westchnień. Wraz z napływem wspomnień, odczuwam jak sam cień twych pieszczot przyspiesza pracę płuc uwięzionych w rozprężającej się szczęściem klatce piersiowej, jak nakazuje szaleńczy bieg nurtowi mojej krwi. W efekcie moje policzki barwią się rumieńcem, jakiego nie powstydziłyby się bujne maki, pyszniące się czerwienią na delikatnym suknie swych płatków. Ów kolor emanuje ciepłem, którego bolesna i wstydliwa świadomość karze mi spuścić oczy, choć to ja zwykłem onieśmielać ludzi swą postawą przy byle okazji. W twoim pobliżu ten gniew, który karze mi odpychać od siebie innych, zmienia się w tęsknotę, by spędzić z tobą choćby jeszcze jedną chwilę.
Moich uszu dobiega szczery śmiech i westchnienie. Wracam wzrokiem do chwili obecnej. T u i t e r a z wypełnia na nowo każdą falę pulsu, tętniącego mi oszołomieniem w skroniach. Patrzę urzeczony, jak robisz krok w moją stronę. Wyciągasz, równie stęsknioną jak cały ja, dłoń i kładziesz ją na mojej klatce piersiowej w miejscu, gdzie zapewne czujesz wyraźnie stukot oszalałego serca. Nieco szersze wygięcie warg w już i tak olśniewającym uśmiechu, nie umyka mojej uwadze, mimo iż jestem skrajnie roztargniony twym towarzystwem. Twoja ręka niespiesznie przesuwa się wyżej, zanurza się pomiędzy długie kosmyki moich włosów, na tym nie poprzestając. Kładziesz dłoń na mym karku, po czym delikatnie acz stanowczo przyciągasz mnie do siebie. Nasze wargi się stykają, a jest to dotyk tak delikatny jak opadający cicho pojedynczy płatek śniegu, który zima wysyła jako zwiastun swych nadchodzących rządów. Różnica polega na tym, że owo muśnięcie nie ma w sobie nic z zimowej aury, wręcz przeciwnie, wywołuje na moich ustach pożar. To kuszące drażnienie mych już i tak rozpalonych do granic wytrzymałości zmysłów, trwa zaledwie ułamek sekundy, po czym nasze usta zastygają nieznośny milimetr od siebie. Powietrze drga nutą twego zamierzonego wyczekiwania i mojego drżenia, którego prawie nie zauważam.
Pragnę wymówić najdroższe mi na tym świecie imię, najpiękniejsze spośród niezliczonej kombinacji liter i znaczeń, ale czuję w gardle ucisk uniemożliwiający mi wydobycie z siebie jakiegokolwiek głosu. Pojedyncza słona kropla spływa nagle w dół. Ze zdziwieniem uświadamiam sobie, że znaczy swą wilgocią błyszczącą ścieżkę po moim własnym policzku. To jest właśnie szczęście? Tak smakuje przez wieki niestrudzenie opiewana słowami tekściarzy, poetów i pisarzy miłość?
Nie pozwalasz mi zastanowić się nad przerażającą zarazem i niesamowitą w swym ogromie świadomością, jaka właśnie na mnie spłynęła, po czym unieruchomiła moje szczupłe ciało ciężarem uczuć i doznań. Nacierasz na moje wargi z całą żarliwością na jaką cię stać, nie pozwalając mi odpłynąć umysłem, jakbyś chciał zabronić mi myśleć o czymkolwiek, o KIMKOLWIEK innym, niż twoja oślepiająca mnie swą prostotą i jasnością postać. Ten pocałunek w niczym nie przypomina poprzedniego. Tym razem przelewasz we mnie siebie, twoje ręce są wszędzie, a ja nie pozostaję dłużny. Moje szczupłe palce wczepiają się kurczowo w nieskazitelną biel koszuli, którą masz na sobie, podczas gdy twoje własne odnajdują guziki dzielące cię od mojej nagości. Chcę cię mieć bliżej… jeszcze bliżej, nigdy nie jest mi mało tej słodkiej udręki. Wzdłuż mojego kręgosłupa przechodzi dreszcz, jakże inny od tego, którego doznałem stojąc, wydaje się wieki temu, pod drzwiami tego pomieszczenia. Po raz kolejny dziś nie mogę pojąć, co mnie wtedy zatrzymało, ale ciepły dotyk twojego języka na mojej szyi właśnie wypiera mi z głowy wszelkie racjonalne przemyślenia, pozostawiając pustą kartkę. Malujesz na niej przepięknymi barwami błyszczący obraz swych oczu, pędzlem utkanym z pożądania i ciszy. Poddaję się temu, nie ma sensu chwytać się resztkami sił widm rzeczywistości. Wolę spożytkować całą energię na tą chwilę, wypalającą już na zawsze swój ślad w całym moim jestestwie.
- Kocham Cię – napotykam twój szept, niczym szemrzący strumień, który ścieli się w leśnym zagajniku wstęgą krystalicznie czystej wody i niesie orzeźwienie wędrowcom po długiej podróży.
Czuję, że i ja odżywam, muśnięty srebrzystym czarem tego wyznania. Ciepły korowód naszych oddechów rusza ponownie do tańca z upływającymi sekundami. Wyścig między nimi zdaje się nic nas nie obchodzić, gdy wtulamy się we własny świat, złożony z miękkości skóry i rozedrganego przyspieszonym biciem serc blasku ostatnich promieni słonecznych, wpadających do naszego raju przez otwarte okno.
***
Witam ponownie ^^ Drugie opowiadanie, drugie JongTae... O tak, i znów zaczynam od statystyk xD Wybaczcie, to niechcący. Zaczęło się od tego szczerego wyznania Jonghyuna, które zawitało w mojej głowie w czasie jakiejś bezsennej nocy, kiedy nie znajdowałam ukojenia w ciemności wokół mnie, ani w cieple wygodnej poduszki pod głową. Zanim się obejrzałam zawitała mi przed oczami scena tego upragnionego przez obu bohaterów spotkania... Jestem niereformowalna, nie ma dla mnie ratunku xDD Wizja była tak żywa, że spisałam pospiesznie parę zdań na telefonie, by zasiąść do całości po paru dniach. Znowu króciutkie, malutkie i jakby wyrwane z dłuższej historii opowiadanie...ale te ich dzieje bytują sobie w mojej wyobraźni w takich właśnie porozrzucanych scenach. Jeśli ktoś przeczytał "Wolność" to mogę powiedzieć, iż ta miniaturka dzieje się poniekąd przed nią. Nie trzeba ich jednak tak interpretować, można je potraktować jak zupełnie oddzielne historie - obie teorie są prawdziwe... Dobra, nie ględzę dłużej. Dziękuję wszystkim, którym chciało się to przeczytać ^^
Jestem wreszcie~!
OdpowiedzUsuńOkropnie spóźniona, ale tak to właśnie jest z moim komentowaniem >.< ono zawsze w końcu dociera do autora, ale bardzo często po czasie, bo ja naprawdę muszę mieć na to odpowiedni dzień.
Ale przejdę do rzeczy.
Zaczynasz od bardzo wprawnie i barwnie poprowadzonego opisu przeżyć wewnętrznych, stawiając swojego bohatera (i mnie wraz z nim) przed zamkniętymi drzwiami, za którymi kryje się coś, napawającego go jednocześnie tęsknotą, jak i chwilowo paraliżującym zdenerwowaniem. Z miejsca zaczynam zastanawiać się, skąd ten strach, ta niepewność, której nawet sam Taemin nie do końca rozumie, a którą ja czuję bardzo wyraźnie, jakbym sama stała w progu, jakbym sama wahała się przed zapukaniem w drewniane drzwi.
Urzekł mnie jednak moment, w którym owe drzwi wreszcie przestają być barierą, pozwalając rozkochanym oczom się spotkać. Sam opis tego pierwszego współdzielonego spojrzenia jest taki hm... jasny, ciepły, mieniący się wszelkimi złotymi odcieniami miłości. I nagle wszelkie obawy i niepewności przestają mieć znaczenie, ustępują potędze tego uczucia, które teraz zdaje się przelewać z serca do serca, i z powrotem, korytem spojrzeń i złączonych dłoni. To naprawdę piękny motyw, sama czasem go wykorzystuję. To, że świat traci znaczenie, kiedy jesteś z tą najważniejszą osobą, że wszelkie przeciwności czy obawy nie mają nawet dostępu do tej małej, odmiennej rzeczywistości, składającej się jedynie z dostrojonego do siebie bicia dwóch powiązanych serc. Tak jest i w tym przypadku, wraz z zamknięciem drzwi, dom Jonghyuna staje się właśnie tą krainą marzeń, stolicą uczuć, miejscem jakby stworzonym dla niego i Taemina, odpornym na niezrozumienie ze strony świata. Sama używasz słów "magiczna bariera", przez co faktycznie wszystko co dzieje się w tym miejscu nabiera wręcz nierzeczywistego znaczenia, jakby ogrom ich miłości był czymś znacznie wykraczającym po za ramy realności.
Choć nie ma tu zbyt wiele o charakterze Twoich bohaterów (cóż się dziwić, miniaturki tak mają), mimo wszystko dostrzegam pewne podobieństwo w ich kreacji, do tej którą pokazałaś w "Wolności". Jonghyun jest ciepłem, serdecznością, uśmiechem. A Taemin? Wspominasz o tym w zaledwie kilku zdaniach, ale również tutaj jest mowa o niesamowitym wpływie, jaki ma na niego jego ukochany, który nieco temperuje jego charakter, uczy go pokory, tęsknoty. Miłości.
"Malujesz na niej przepięknymi barwami błyszczący obraz swych oczu, pędzlem utkanym z pożądania i ciszy." - piękny cytat, serio ;-; <3 ogólnie ten końcowy opis jest naprawdę świetny, idealnie dopełniony przez to ciche "kocham cię", życiodajne "kocham cię", które wprawia w ruch nie tylko dłonie, ale i serca.
UsuńCała ta miniaturka jest tak przepełniona jasnymi barwami, migotaniem słońca na skórze, blaskiem splecionych spojrzeń, melodią dzielonych w pocałunkach oddechów, że mogłabym pozostawić ten roziskrzony szczęściem obraz nienaruszony w mojej pamięci. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie pokusiła się jednak o powiązanie tych dwóch miniaturek, tak skrajnie różnych, a mimo to (w moim odczuciu) opowiadających historię tej samej miłości, tyle że w zupełnie innym momencie.
Z początku nie byłam pewna jak interpretować to wahanie Taemina przed wejściem do tego ich utkanego ze złotych promieni słonecznych raju, ale kiedy ponownie wspomniałaś o tym pod koniec tekstu, coś mnie tknęło. Bo oto przed oczami znów stanął szary, przytłaczający obraz opuszczonej sypialni i samotnej sylwetki zapatrzonej w pustkę sufitu. Widok tak bolesnie kontrastujący z ogromem inenstywnych barw, kojarzących się z "O zachodzie słońca". I naszła mnie taka myśl - skoro Taemin już wtedy, tamtego złotego wieczora, się zawahał... skoro już wtedy przestąpienie progu przyszłomu z pewną trudnością, której sam wtedy nawet nie rozumiał... to czy w późniejszym czasie ta sytuacja się powtarzała? Czy Taemin pewnego razu zawahał się za bardzo? Już nie w samej kwestii wchodzenia do domu Jonghyuna, ale ogólnie w miłości? To przekroczenie progu nabiera tu takiego symboliczniego wyrazu, jest swego rodzaju porzuceniem absolutnie wszystkiego, świata, ludzi, być może własnej dumy, dla tej jednej, wyjątkowej osoby. Czy Taemin pewnego razu wycofał się stojąc u tych drzwi? A swój błąd zrozumiał dopiero, kiedy było już zapóźno, kiedy drzwi zostały zamknięte na dobre.
To tylko taka moja interpretacja, nie wiem na ile adekwatna do Twojego zamysłu. W każdym razie obie miniaturki świetne, oby tak dalej! <3
Ps. jeszcze takie uwagi techniczne:
"Za twymi plecami dostrzegam mimowolnie szary cień wygodnego łóżka, w którym nie raz już znaczyłeś na mym ciele sekretną mapę ciepłem znaczonych pocałunków i dotykiem malowanych westchnień." - powtórzenie "znaczyłeś", "znaczonych"
"Nieco szersze wygięcie warg w już i tak olśniewającym uśmiechu, nie umyka mojej uwagi, mimo iż jestem skrajnie roztargniony twym towarzystwem." - chyba powinno być uwadze (?)
I jeszcze to porównanie do maków mi jakoś tak średnio tutaj pasowało, nie mam pojęcia czemu, ale może to już tylko moje wydziwianie >.<
Tyle, hwaiting~!
Shizu <3